Absolwenci naszej szkoły PDF Print E-mail

Wielu naszych absolwentów to ludzie znani w naszym sławieńskim (i nie tylko) środowisku. Do tego grona zaliczają się między innymi :  

Krzysztof Frankenstein - burmistrz miasta Sławno

Mieczysław Grabowski - wiceburmistrz Sławna

Piotr Żylis - były wiceburmistrz Sławna

Jolanta Hejne - była wiceburmistrz Sławna

Włodzimierz, Andrzej i Sławomir Olszewscy - firma "Olszewski i synowie"

Tadeusz Stukan - przedsiębiorstwo "Hydrogeobudowa"

Witold Poprawski - właściciel firmy "Fuga"

Łukasz Ochędalski - Naczelnik Wydziału Prewencji i Ruchu Drogowego Komendy Powiatowej Policji

Piotr Trojnar - zastępca naczelnika

Kazimierz Olejniczak - prezes Spółdzielni Mieszkaniowej 

Jacek Ścigała - prezes MPGKiM 

Przemysław Woś - reporter Radia Gdańsk

Asolwentami ZSA są również nasi dzisiejsi nauczyciele i pracownicy: Jacek Łasek, Iwona Cichocka, Agnieszka Dejk, Wioletta Grzybowska, Dorota Kulińska, Joanna Maczała, Bogusław Ziółkowski, Dorota Trawińska, Agnieszka Zimna. 

Kilku absolwentów udało nam się namówić na wspomnienia z okresu szkolnego

Krzysztof Frankenstein : Zespół Szkół Agrotechnicznych w Sławnie to dla mnie więcej niż wspomnienie pięcioletniej nauki w technikum. Z racji tego, że moja śp. mama nauczała w tej placówce przez większą część swojego zawodowego życia, jako dziecko brałem udział w zabawach karnawałowych i licznych imprezach organizowanych dla dzieci. Nie mogę jednak pominąć czasów nauki, licznych kolegów, spotkań w miejscowym internacie,  wycieczek, pikników, a przede wszystkim nauczycieli wraz ze swoją wiecznie uśmiechniętą wychowawczynią Alicją Sawicką, która swoim ciepłem, cierpliwością, a także stanowczością skutecznie potrafiła temperować nasze często niełatwe charaktery. Od tamtej pory minęło już ponad 21 lat – dużo, czy mało? Czasy były inne i rzeczywistość inna. Trudno dzisiejszej młodzieży wyobrazić sobie brak internetu, mp4, aparatów cyfrowych czy telefonów komórkowych. A tak było! Prawdziwym cudem techniki wydawały się komputery Commodore czy Spektrum, a dzisiaj ... Pomimo tego, że pełna nazwa naszej szkoły brzmiała wtedy Zespół Szkół Rolniczych w Sławnie i potocznie była nazywana "rolniczakiem", nie mieliśmy żadnych kompleksów względem bardziej prestiżowego Liceum Ogólnokształcącego. Pamiętam szeroką gamę zajęć dodatkowych : kabaret, ognisko muzyczne, zajęcia wychowania fizycznego itp., gdzie każdy mógł spełniać swoje zainteresowania. Bardzo ciepło wspominam czas robienia prawa jazdy na ciągnik, co było dla mnie prawdziwą frajdą. Wszystko to sprawia, że okres nauki w ZSA wspominam z sentymentem i nie sposób go zapomnieć. Dużo spraw przeżywaliśmy wtedy inaczej, tęsknimy za tymi czasami, gdyż były to jednak lata beztroskiej młododości. Cieszę się, że pomimo licznych zmian zachodzących w naszym kraju Zespół Szkół Agrotechnicznych wychodzi na przeciw oczekiwaniom rynku i nadal cieszy się dużym zainteresowaniem uczniów z terenu Powiatu Sławieńskiego, a niebawem będzie obchodzić już 60 rocznicę swojego istnienia.      

Witold Poprawski : Mieszkałem na ulicy Gdańskiej 9, a więc w budynku najbliżej położonym naszej szkoły, gdzie wyraźnie dochodził mnie dźwięk szkolnego dzwonka. Z racji tego, że przy szkole był internat pierwszy dzwonek był 5 minut przed godziną 8, aby mieszkańcy internatu mogli na czas przybyć na lekcje. Dla mnie często dzwonek ten był pobudką, ale dzięki wyrozumiałości profesorów m. in. Zbigniewa Waryasa i Edwarda Dudaczyka nie miałem wpisywanych spóźnień, gdyż obecność była sprawdzana po moim lekko spóźnionym przyjściu (dzięki). A teraz na poważnie.

W naszej szkole mogłem swobodnie rozwijać się…..muzycznie. Już w II klasie założyłem jazzowo-dixilendowy zespół muzyczny pod nazwa Niwelator Jazz Band (NJB). Jestem pewien, że był to ewenement na skalę krajową, aby w szkole o profilu rolniczym był zespół grający jazz. Była tam prawdziwa sekcja dęta : Irek Pyrzewicz-trąbka, Zbyszek Pyrzewicz-puzon i ja na saksofonie altowym i sekcja rytmiczna: Jarek Włodarczyk-banjo, Zenek Myc-gitara basowa i Tomek Karbowiak-perkusja. Graliśmy dużo koncertów sławiąc imię naszej szkoły. M. in. graliśmy na otwarcie sławieńskiego amfiteatru, gdzie specjalnie na tą okazję Spółdzielnia Sławnianka uszyła nam estradowe stroje. Pamiętam też jak dyr. Zimny zabierał nas  szkolnym Osinobusem uświetniać uroczystości ludowe na które był zapraszany. Nie zapomnę też jak do naszej szkoły miała przybyć delegacja jakichś oficjeli z Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Dyr. Zimny wezwał mnie i zapytał, czy moglibyśmy na początku spotkania odegrać hymny NRD i Polski? - Oczywiście Panie Dyrektorze, potrzebujemy na przygotowanie parę godzin. Część oficjalną odegraliśmy, potem parę standardów jazzowych i się udało. Prawdopodobnie dzięki temu w okresie wakacyjnym Niwelator Jazz Band wraz z Zespołem Pieśni i Tanca (był taki w naszej szkole) wyjechaliśmy na 2 tygodnie do NRD. „Niwelator..” przetrwał ok. 2-3 lat do czasu, gdy mury szkoły opuścili Irek, Zbyszek i Zenek. Wtedy wraz z Jackami: Mikołajczakiem i Ścigałą oraz Andrzejem Rybickim założyliśmy rockowy zespół „Spekulacja” W międzyczasie, nasza nauczycielka języka polskiego, pani prof. Jadwiga Strześniewska namówiła mnie i Jarka Włodarczyka, abyśmy spróbowali swoich sił w nowym dla nas gatunku muzycznym: poezji śpiewanej. Bardzo poważnie zajęliśmy się naszym nowym wyzwaniem, wzory czerpiąc z twórczości Ewy Demarczyk i Marka Grechuty. Graliśmy moje kompozycje do słów znanych polskich poetów. Jarek(dobry recytator) śpiewał, a ja grałem na fortepianie. Pani prof. zgłosiła  nas do Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego i Poezji Śpiewanej i się zaczęło… Po wygraniu eliminacji miejskich i powiatowych przyszedł czas na eliminacje wojewódzkie. I tam stał się cud. My, uczniowie Technikum Wodnych Melioracji wygraliśmy je pokonując znanych już w środowisku muzycznym m. in. słupską „Grupę Trzy” i Jacka Mazurkiewicza. Jako jedyni reprezentowaliśmy nasze województwo na ½ finału ogólnopolskiego. Tam uzyskaliśmy tylko( i aż )wyróżnienie (tylko ja i Jarek wiemy dlaczego). Z perspektywy czasu, uważam, że był to jeden z największych sukcesów artystycznych w historii TWM. Później już jako absolwent TWM i student Wychowania Muzycznego słupskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej wspierałem projekty muzyczne ówczesnego ucznia TWM-zdolnego muzyka- Rajmunda Sekulskiego. Przepraszam, że nie napisałem nic o nauce, ale w tym czasie to mi nawet łopata przy kopaniu rowów…..grała.

Waldemar Gertner - absolwent PTWM 1965 : Gdy byłem uczniem II klasy języka polskiego uczył nas mgr Kazimierz Szymański, z racji noszonej przez dłuższy czas żółtej marynarki zwany przez nas „Kanarkiem”. Był to bardzo wymagający polonista, który na jednej lekcji potrafił postawić kilka ocen niedostatecznych jednemu uczniowi. Po jednej z klasówek większość uczniów dostała „dwóje” za popełnione błędy ortograficzne. W ramach poprawy profesor kazał nam napisać w zeszycie 500 zdań z wyrazami, w których popełniliśmy błędy. Gdy następnego dnia przyszedłem do szkoły, wszyscy pisali zadaną karę.  Nie było jednak szans, abyśmy zdążyli przed lekcją. Padła propozycja wagarów i całą klasą udaliśmy sie do lasku miejskiego.Tam na kolanie kończyliśmy pisać nasze zdania, ale niektórym kolegom to się znudziło i zacząli zbierać chrust na ognisko. Za lasem było pole, na które przyjechał chłop z wozem konnym. Patrzymy, a on podczepia pług jednoskibowy i bierze się za orkę. Wielu z nas pochodziło ze wsi i zadeklarowało swoją pomoc. Mieszczuchy ze Słupska i Koszalina tzw.”dojeżdżający” też chcieli spróbować orki. Gdy rolnik zobaczył jak nam dobrze idzie, zaproponował skrzynkę piwa za zaorane pole. To nam się spodobało i po skończonej pracy każdy dostał po butelce piwa. Gdy zbliżała sie godzina 15 wszyscy wracaliśmy gęsiego do szkoły od strony cmentarza. A przed szkołą czekało na nas całe grono pedagogiczne z dyrektorem Marianem Matuszkiewiczem na czele! No i zaczęło się! Wszyscy po kolei byliśmy przesłuchiwani, ale trzymaliśmy sztamę i nikt nie wydał kolegów, którzy byli prowodyrami wagarów. Nasze wagary zakończyły się popołudniową lekcją języka polskiego w bibliotece w „Pałacyku”. Wtedy profesor sprawdził, kto odrobił zadaną pracę (a nie wszystkim udało się zdążyć) oraz przepytał nas z wiersza. Lekcje skończyły się późnym wieczorem, gdy obciążeni bagażem dwój udaliśmy sie do domów...

Przemysław Woś : Przez niemal pięć lat, poza początkowymi miesiącami nauki byłem gospodarzem naszej klasy. Dopiero po latach sobie o tym przypomniałem. Mogę otwarcie przyznać, że tak jak chyba większość z naszej czeredy łobuzów trafiłem do szkoły w Sławnie przypadkiem. Chyba tylko Piotr Soboński i Sebastian Mirocha kontynuowali jakieś rodzinne tradycje w melioracji. Reszta nie miała pojęcia o co chodzi. Klasa męska, tylko dwie dziewczyny Ewa Cabańska i Agata Firkowska dotrwały z nami do końca. Reszta to zbiór, krótko mówiąc typów spod ciemnej gwiazdy. Nie wiem jak udało nam się, a przede wszystkim Szkole przetrwać naszą  w niej obecność. Włamanie do gabinetu chemicznego, relegowanie kilku osób z internatu ( po wcześniejszych setkach ostrzeżeń), czy w końcu moment, który na zawsze zapamiętam. Ówczesny dyrektor Adam Zimny nazwał go „czarnym dniem w historii szkoły”. Trzynaście spośród 21 osób z naszej klasy nie zdało matury. Można by rzec zaplanowana katastrofa. Nic takiego. Wbrew kasandrycznym przepowiedniom naszego wychowawcy Roman Bujko daliśmy sobie radę, czyli wyszliśmy na ludzi. Co najmniej kilku z nas ma własne firmy, większość skończyła studia, część mieszka za granicą. Czas spędzony w Sławnie był nie tylko ostrą lekcją życia dla wielu z nas na koniec, ale też z perspektywy czasu mogę to powiedzieć o sobie latami w których spotkałem ludzi, którzy mi pomogli. Koledzy z ławki, czy nauczyciele dociskający nas na zajęciach.  Nie zamieniłbym tego czasu za nic. Zresztą po co. Gdzie spotkałbym takich przyjaciół. Przykład naszej klasy wskazuje, że nawet banda łobuzów ma szansę. Z drugiej strony nie mielibyśmy czego wspominać.